 |
 |
Kolejny tydzień premier i kolejne rozczarowanie. Coraz częściej, gdy patrzę na dzisiejszą produkcję filmową mam nieodparte wrażenie przedziwnego deja vu. |
 |
Kino raczkowało jako rozrywka jarmarczna. Podobnie zresztą jak teatr. Na początku miało zadziwić prostych zjadaczy chleba, pokazać że coś się rusza. Pokazać odbicie rzeczywistości na kliszy. Mniej istotne było to, co pokazywano. Liczył się efekt. Oto jarmarczny widz oglądał pracowników wychodzących z fabryki Lumiere po ciężkim dniu pracy, albo pociąg wjeżdżający na stację La Ciotat. Choć były to zaskakująco proste i liche projekcje, ludzie walili na nie drzwiami i oknami.

Bracia Auguste i Louis Lumiere |
Rzecz jasna dość szybko kino zyskało swojego pierwszego mistrza trików, Georges’a Melis. Ten odwoływał się do najskrytszych marzeń prostego człowieka, jak wyprawa na księżyc, w pierwszym w dziejach kinematografii filmie science-fiction pod tytułem właśnie „Podróż na księżyc”. Melies sprawiał, że na ekranie pojawiały się dziwne zjawy ze snu, że zwykły z pozoru wachlarz okazywał się magicznym, tajemnym przedmiotem, powodującym łańcuszek niesamowitych zdarzeń.

Georges Melies - Prekursor zdjęć trikowych i efektów specjalnych w kinie |
Od początku było więc kino sztuką jarmarczną, nastawioną na chęć zysku. Pierwszym, który dostrzegł w nim coś więcej był David Wark Griffith. Ten, jak to się zwykło mówić, Homer kinematografii po raz pierwszy w 1916 roku filmem „Narodziny Narodu” pokazał, że w filmie chodzi nie tylko o to, że coś się rusza, ale można za jego pomocą przemycić jakąś głębszą myśl, opowiedzieć historię, która nie pozostawi widza obojętnym. I nie pozostawiła. Seanse „Narodzin Narodu” notorycznie kończyły się w Stanach awanturami, niekiedy bójkami, między widzami opowiadającymi się po stronie, niewątpliwie rasistowskiego przesłania filmu, a ich przeciwnikami. Słuszne jest zresztą porównanie Griffitha do antycznego aojda. Homer zbudował swoje eposy z ogólnie znanych schematów opowiadania, jednak szablon natchnął swoim indywidualnym talentem i wrażliwością – nadając mu tym samym nową jakość i niepodważalną wartość. Tak samo Griffith, ujęcia dobrze znane i wymyślone już wcześniej, zastosował nadając im nowego, głębszego znaczenia. Griffith konkretne techniki filmowania (jazdy, plany ogólne, zbliżenia), stosował nie dla zdumienia widza, ale dla zwielokrotnienia, czy też wzmocnienia konkretnych uczuć wywoływanych u widza.
|  |

Kadr z filmu "Nietolerancja", reż. David Wark Griffith |
Po Griffithie przyszli następni. Wielki Chaplin, niemieccy Ekspresjoniści. Po '45 roku kino, pozostając cały czas sztuką najbardziej popularną i ogólnodostępną, starało się opowiadać "o czymś". Przenosić idee, a nie tylko epatować efekciarstwem. Włoski Neorealizm, Szkoła Polska, Francuska Nowa Fala... To tylko przykłady, słowa klucze otwierające przed nami kolejne pokłady wielkich filmów. Filmów, które były atrakcyjne nie tylko wizualnie, ale także przejmujące w swojej warstwie treściowej. Dość powiedzieć, że w ciągu jednego roku powstawały nie tyle wielkie filmy, ale prawdziwe arcydzieła, które na stałe wpisały się do historii kinematografii. Straceńcy pokroju Edwarda Wooda okrzykniętego, z pewnością na wyrost, najgorszym reżyserem w dziejach kinematografii, wzbudzali jedynie uśmiech politowania. Prawdziwe kino należało do Felliniego, Wajdy, Langa, Wellesa i wielu, wielu innych.

Kadr z filmu "La Strada", reż. Federico Fellini |
Rzecz jasna obok wielkich filmów nadal powstawało kino typowo masowe, efekciarskie. Ale proporcje były zdecydowanie na korzyść produkcji wartościowych. Wielokrotnie filmami kasowymi, okazywały się prawdziwe arcydzieła. Rzecz dziś praktycznie nie do pomyślenia.
Nawet kino masowe w rodzaju Jamesa Bonda, miało pewien sznyt dystansu i ironii, kompletnie nieobecnej w dzisiejszych, nadętych wersjach przygód agenta 007 z Piercem Brosnanem w roli głównej.
No i w końcu przyszły „Gwiezdne Wojny” i… historia powoli zaczęła zataczać koło, dochodząc do tego co mamy dzisiaj.
Stąd moje deja vu. Patrząc na „Spider Many”, „Catwomany”, „Hellboye” nieodparte i silne jest wrażenie, że kino znów jest sztuką jarmarczną. Znów liczy się bardziej, by widzowi „szczena opadła” na widok efektów komputerowych. Filmy, w których zdrowo myślący widz może poczuć się nieswojo przez spływający z ekranu banał i zwyczajny kicz, znów zdominowały produkcje.
Na szczęście, są jeszcze współcześni Griffithowie i może uzbroiwszy się w cierpliwość, doczekamy się w kinie ponownego odwrócenia proporcji. Czego sobie i wszystkim, dla których kino jest czymś więcej niż jarmarczną rozrywką, życzę z całego serca. ¤
|