|
|
Oto przed nami długo zapowiadane opus magnum Olivera Stone’a. Historia Aleksandra Macedońskiego, zdobywcy ćwierci świata, obrosła wieloma mitami i legendami – podobnie jak film Stone’a, tak w czasie produkcji jak i teraz, po premierze. Widowiskowość, nazwisko reżysera i kontrowersyjność (rzekoma!) ujęcia postaci Macedończyka rozpalają emocje, myśli, dyskursy – nie sprzyjając dystansowi, jaki potrzebny jest bardzo przy ocenie tego obrazu. |
|
Zapraszamy do głosowania!
Aleksandra poznajemy przez pryzmat narracji jednego z jego dawnych przybocznych, Ptolemeusza (Anthony Hopkins), dyktującego po latach do spisania dzieje Macedończyka. Ptolemeusz, raczej zawsze oddany dowódcy, wspomina go z mieszaniną dumy, tęsknoty i podziwu; stąd wyraźna w całym filmie stronniczość, heroizacja i – jednak! – stonowanie pewnych faktów. Zresztą, nestor opowiada o podboju (ówczesnego!) świata „młodym”, potomnym, ku pamięci – dreptając przy wielkiej mapie i opisując akademicko kolejne posunięcia wojsk Aleksandra, pokazując kolejno wchłaniane terytoria, niejako streszczając przebieg wyprawy. Stone wizualizuje tylko kluczowe momenty: bitwy, potyczki, przełomowe decyzje, najbardziej znaczące momenty biografii zdobywcy. A wszystko to, w przerwach, nanoszone na mapę, co może u widza wywołać wrażenie kondensacji opowieści na siłę.
|
Aleksander oczyma Ptolemeusza jest już ikoną, posągiem (nie tylko Hellady), ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami, ale i – znacznie większymi osiągnięciami. I tu bardzo widoczny jest kontrast, kiedy reżyser uchyla kulisy życiorysu Macedończyka, które także mogą wzbudzać dyskusje. Z jednej strony Aleksander jest niemal szaleńcem, opętanym wizją niesienia podbijanym ‘barbarzyńcom’ (Egipt, Persja, Indie...) wielkich zdobyczy Hellady, nie licząc się przy tym z realiami i środkami (obce tereny, klimat, krwawo tłumione bunty wojska...), w czym jawi się prekursorem szaleństwa Napoleona czy Hitlera. Z drugiej – wyraźnie okazuje szacunek, uznanie, podbijanym narodom, podziwiając ich kulturową egzotykę i męstwo. Po trzecie – często wykorzystuje to jako typową rozgrywkę polityczną, bądź jako kartę przetargową w konfliktach z buntującymi się dowódcami.
|
Po czwarte – co wychodzi, niestety (?), w kreacji Colina Farrela – jako osobowość robi wrażenie... przesadnie ambitnego młodzika, którego głównym motorem działań wydają się być niemilknące kompleksy na punkcie zaborczej matki (Angelina Jolie w całkiem przyzwoitej roli) i rywalizacji z ojcem, Filipem Macedońskim (Val Kilmer?!...), który nigdy nie myślał nawet o panowaniu nad krainami zdobytymi przez syna.
Po piąte – wszystko to marzycielsko wpisywane w mit Achillesa i Patroklosa (tutaj Hefajstion – Jared Leto). Po szóste – miejscami z bardzo prościutką i nachalną symboliką (proroczy Bucefał, wyświechtana wizja orła, nasycenie obrazu czerwienią przy, jak mogłoby się wydawać, scenie śmierci Aleksandra...) .
Po siódme – rozdmuchana jeszcze przed premierą sprawa niby-kontrowersyjnego biseksualizmu postaci Aleksandra... udowadnia śmieszność poprawności historycznej ‘na siłę’ – że niby szarganie posągu Macedońskiego zdobywcy?.. Wszelki homoseksualizm (choć to słowo, nacechowane współczesnością, które nie wpisuje się nijak w kulturę Antyku...) Starożytnych wynikał z prawa do obcowania (obcowania!) z każdą, wybraną jednostką – wolną i równą, kobietą bądź mężczyzną.
| |
Przekładanie tych, wówczas naturalnych, mających źródło w podziwie dla piękna i estetyki człowieka (!), kulturowych zachowań w kontekście społeczeństwa dzisiejszego jest grubo nietrafne. Zresztą – relacje między wodzem a Hefajstionem czy służącym eunuchem (?) przedstawił Stone bardzo subtelnie, zupełnie nie zasługując na puste, przedpremierowe gromy.
Cóż jeszcze?.. Bez wątpienia Stone nakręcił atrakcyjne, epickie widowisko, jak potwierdzają historycy, bliskie rzeczywistej wierności faktom. Jednak – nierówne, miejscami suche, nawet – bez emocji. Z dobrymi momentami psychologicznymi (Aleksander – Matka, Aleksander – Ojciec...), z (co oczywiste) świetną batalistyką (choć także jakąś... surową?..) i dużym potencjałem postaci; Aleksander, jako bohater Stone’a , jest intrygujący, choć zagrany niepewnie. „Aleksander” jako film – pewnie zbyt duszny jak na kino amerykańskie, a zbyt niedopracowany jak na Europę.
Mimo wszystko – polecam. Na Nowy Rok, żeby już mieć z głowy.
|