|
|
Dawno nie czułem tak silnej irytacji, takiego rozdrażnienia, wewnętrznego dyskomfotu i niepokoju, jak po obejrzeniu filmu Vadima Perelmana... Gra na emocjach miejscami staje się nieznośna, miejscami irytująca, miejscami natarczywa - a wszystko zaczyna się od sentymentalnego zachodu słońca i wyświechtanie metaforycznych, ścinanych na plaży drzew ... |
|
Pułkownik Behrani zmuszony jest z rodziną emigrować z Iranu do Ameryki (fakty są tu niejasne i podejrzliwe). Niegdyś w poważaniu i dobrobycie, zniża się do poziomu zaczynania od zera, do czego wyniosłą niechęć wciąż demonstracyjnie okazuje. Okazuje to także subiektywna kamera: irytująca symbolika ściętych, nadmorskich drzew, tęskny zachód słońca, gorzkie spojrzenie na odwijającego kanapkę azjatyckiego robotnika...
Pierwszym krokiem do odzyskania poczucia wartości jest wykupienie, po bardzo korzystnej cenie, domu Kathy, samotnej dziewczyny z alkoholową przeszłością, która przez biurokratyczną pomyłkę zostaje z niego eksmitowana. Kathy, z pomocą lokalnego policjanta (także z nieudaną prywatnością...), zagrzebując się bardziej i bardziej w pojedynek z rodziną Behranich, próbuje dom odzyskać.
Konflikt narasta: tak na poziomie dramatu osobistego, jak i na płaszczyźnie kontrastu dwóch przeciwnych mocno kultur. Irytuje tu wiele: nieukrywana, podbudowana Wschodnim honorem pogarda pułkownika dla Amerykańskiego stylu życia, gdzie ludzie nie szanują tego, co mają, przez co nie zasługują na zrozumienie. Irytuje źródło konfliktu, który od początku można rozwiązać prosto i bezkrwawo (rzecz idzie o... 500 dolarów!..). Irytuje nazbyt maślany policjant, z jego nagłym życiowym przebudzeniem.
Świetnie za to uchwycono czysto ludzkie zachowania protagonistów: ten drobny, znaczący rozluźnienie ruch stopy, kiedy Kathy smakuje pierwszy od jakiegoś czasu łyk wina. Subtelnie odmalowane erotyczne zbliżenie młodych kochanków skontrastowane z alkową państwa Behranich. Szaleńczy bieg pułkownika przez szpitalny korytarz...
Kiedy już wydaje się, iż wszystko zmierza ku ułożeniu – dramat wymyka się z rąk. Zbyt wiele złości, impulsywności, zbyt wiele żywiołu...
Konflikt przybiera postać – antycznej tragedii. I, co trzeba jasno podkreślić – nie jest to tutaj jedynie, nadużywanym często w krytyce, frazesem. Jest odczytaniem jak najbardziej pełnoprawnym.
Najprościej: antyczne tragedie ostrzegały, iż człowiek jest na marnej pozycji wobec konfliktu prawa stanowionego przez niego, a prawa boskiego, czy jak kto woli, naturalnego żywiołu istnienia (!). Tutaj – mimo, iż wszystkie trzy postaci dramatycznego trójkąta przeżywają swoje własne katharsis (dla Kathy to próba samobójcza, dla pułkownika – groźba utraty domowego ogniska, dla funkcjonariusza – żona i dzieci...),
| |
i dzięki niemu bieg rzeczy można byłoby odwrócić – jest już na wszystko za późno. Racjonalne rozwiązania przegrywają z ludzką impulsywnością, której nijak spętać, a dwa – z gorzkim przypadkiem... Tragedia staje się jednak nieuchronna.
„Dom z piasku i mgły” jest obrazem świetnym. Być może dusznym, być może ciężkim, być może irytującym, być może traumatycznym... Wszystko to celowe, wszystko jest elementem pobudzenia odczuwania widza, nie da się wobec niego pozostać obojętnym. Można z tego zrobić zarzut, ową wyraźną grę na uczuciach – lecz tylko to przecież (co dziś wstydliwie przytłumiono konwencjami!), może prowadzić do katharsis...
Jeszcze jeden aspekt, bardzo istotny, myślę, wypływa z obrazu: może rzeczywiście powinniśmy pozazdrościć tej honorowej dyscypliny Wschodu, choć może ciężkiej i nie do końca dla nas racjonalnej – my, zanurzeni w skrzywiającej emocjonalność, pragmatycznej kulturze Zachodu ?...
|