|
|
Coś drgnęło. Jakaś stalowa lina, trzymająca dotąd całe to polskie jestestwo za mordy, nagle zaczyna się rwać, nitka po nitce. Jeszcze parę lat temu wszystkie znaki na niebie wskazywały, że nasz kraj będzie się zapadać w swojej amoralności, chamstwie i prostactwie. Dziś wydaje mi się, że wcale nie musimy skończyć tak tragicznie. |
|
Stacja kolejowa „Warszawa Gdańska”. Jestem wśród oczekujących na pociąg. Ponad pięćdziesiąt osób, spośród których jedni czytają gazetę, inni jedzą kanapkę; ktoś dłubie w nosie. W drzwiach wyjściowych na perony pojawia się młody człowiek. Na oko 190 cm wzrostu, ponad 120 kilogramów wagi. Jest pijany w sztok, ale nie jest sam - razem z nim jego luba, młoda, umalowana nastolatka. Chłopakowi zaczyna odbijać kolba: krzyczy, uderza nogami w drzwi, nagle cichnie, przytula się do dziewczyny, za chwilę łapie kosz, rzuca. Myślę, „no tak, prowadzi działania zaczepne”. Nikt jednak nie kwapi się, żeby stanąć naprzeciwko nieobliczalnego, zapitego faceta. No dobra, pojawiło się czterech dresiarzy, z szalkami Legii i łysymi głowami – ci przeszli przez halę i drzwi w absolutnej ciszy. Gdy tylko odeszli, 120-kilowy odważniak znowu zaczął swoje jęki i śpiewy. Znów myślę, „kiedy czcigodne panie kasjerki mają zamiar wezwać policję?” (dlaczego sam tego nie zrobiłem, skoro o tym pomyślałem?). Zbliżała się godzina przyjazdu pociągu. Ludzie - wszyscy naraz! - zaczęli wychodzić (bo w tłumie raźniej). Stałem już na peronie, kiedy nagle – ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu – pojawiła się policja i SOK. Dziewczyna gestykulowała, trzymała chłopaka za rękę, ale na nic się to zdało. Nasze ukochane służby porządkowe zabrały delikwenta w siną dal, na oczach tych pięćdziesięciu osób, które przed chwilą jeszcze miały obawy, czy pijak nie zaczepi ich i nie zacznie majstrować przy twarzy.
Urząd Miasta. Znajomy mojego znajomego poszedł załatwić pewną sprawę. Dostał cynk, że można to leciutko przepchnąć przy pomocy pięciu stuzłotowych banknotów. Tak po prawdzie był przygotowany na więcej. Pan z wąsami przyjął go, jak większość urzędników, w mało wylewny i mało sympatyczny sposób. Znajomy znajomego zaczął opowiadać o sytuacji i w dyskretny, wielokrotnie sprawdzany w praktyce sposób zasugerował zapłatę za załatwienie owej, tajemniczej sprawy (nie wchodźmy w szczegóły). Urzędnik zamrugał nagle, przetarł ręką grzywkę, poprawił wąsy i powiedział: „proszę pana, ma pan dwa wyjścia: albo pan stąd natychmiast wyjdzie albo wezwę policję”. Ciarki przeszły przez znajomego znajomego! Ręce zaczęły mu się pocić. „Jak to? Dlaczego? Czemu?” – chciał tak zapytać, ale nagle struchlał, włożył dokumenty (i kopertę) do teczki, wstał, pożegnał się i wyszedł. Do dziś nie ma załatwionej sprawy.
To tylko przykłady, wiem. Wyjątki od reguły. Te wyjątki stają się jednak coraz liczniejsze. Zdaje się, że już nie jest tak łatwo załatwić to czy owo. W dobie tych wszystkich afer, komisji śledczych, politycznych mafii pewne tryby przestają powoli do siebie pasować. Po pierwsze, w bardzo trudnej, wbrew pozorom, sytuacji są media, szczególnie prasa, również lokalna. Ludzie nie mają dziś ochoty czytać o wskaźnikach, statystykach, nowych inwestycjach. Ci, którzy kupują gazety, chcą czytać o skandalach, o aferach, o urzędniku, który za pięćset złotych załatwił pozwolenie. Dlatego media muszą i szukają takich tematów, bo tylko one się sprzedają. Po drugie, wszyscy wiemy, jak wygląda rynek pracy. Koszmarnie. A gdzie jest dziś najlepiej pracować, szczególnie w mniejszych miastach?
| |
Ano, w tzw. „budżetówce”. Bo tu pensja na czas, praca w odpowiednim wymiarze godzin, „trzynastki”, urlopy, wyjazdy i szkolenia, pożyczki z funduszów socjalnych (najczęściej bez oprocentowania) – po prostu praca w urzędach to dziś rarytas i coraz częściej urzędnicy zdają sobie sprawę, że nie ma sensu dla głupich paruset złotych stracić taką fuchę.
Zmienia się w Polsce z wolna sposób myślenia. Ilekroć rozmawiam z młodymi nauczycielami, wyczuwam w nich pasję i chęć do wprowadzania rewolucyjnych zmian. Chciałbym, żeby osoby odpowiedzialne za edukację uzmysłowiły sobie, jak ważne jest wychowanie już na poziomie przedszkola, zerówki, a przede wszystkim szkoły podstawowej. W zasadzie pięć pierwszym klas „podstawówki”, to – jak twierdzą moi rozmówcy, a ja się z tym w stu procentach zgadzam – najważniejszy etap wychowawczy w szkole. Na tym etapie można dzieciom pewne rzeczy wyjaśniać, uzmysławiać, tłumaczyć. W tym wieku są one podatne na „edukację”, jako dyscyplinę wychowawczą. Sam byłem zszokowany, gdy dowiedziałem się od mojej 10-letniej siostry, co dzieje się w dzisiejszych czasach w szkole, jak zachowują się dzieci, jaka jest agresja, jaki brak kultury i jaki stosunek do nauczycieli.
Niektórzy z Was z pewnością pamiętają „tamte” czasy w szkole, kiedy dostawało się od nauczyciela wielką, drewnianą linijką po łapach albo anteną od radia. Doskonale wiem, że obecnie te metody uważa się za przestarzałe, za nieetyczne, ale one się wówczas sprawdzały! I to bardzo dobrze! Dziś nauczyciel nie może nawet złapać ucznia mocniej za rękę, bo to nie tylko wysokie prawdopodobieństwo utracenia pracy, ale i półroczne więzienie. Ja bym chciał, żebyśmy znaleźli złoty środek, sposób na wychowanie najmłodszych. I nie mam na myśli wychowania pod kątem zagrożeń typu narkotyki, alkohol czy papierosy – to wszystko dla młodzieży zawsze będzie dostępne i zależy od człowieka, jak sobie poradzi. Chodzi mi o wychowanie pod kątem kultury, mówienia, szacunku dla ludzi. Tego dziś brakuje.
Jednak powoli zaczyna się z tym coś robić. Widzę, że wracamy do organizacji czasu dla dzieci i młodzieży – jest coraz więcej imprez, zajęć pozaszkolnych, szczególnie takich, które kładą nacisk na sport. To są jednak półśrodki. Moim zdaniem, doskonale wykształceni nauczyciele, którzy uczą się pod kątem nauki w klasach 1-3, 4-6 (nie mówię o beznadziejnych licencjatach „nauczania początkowego”, bo to jakaś farsa), to podstawa do zmian.
Tak naprawdę, jeśli od najmłodszych lat będziemy uczulać poprzez odpowiednie metody, że te a te zachowania są złe, niemoralne, nieestetyczne, że są objawem chamstwa i prostactwa, wówczas – mam takie przekonanie bliskie pewności – mniej będzie w przyszłości sprzedających się urzędników i pijanych, nieobliczalnych i niebezpiecznych młodzieniaszków na stacjach kolejowych. Zaczęliśmy, tak myślę, oczyszczać kraj. Na razie robimy to niesystematycznie i trochę bez przekonania. Wierzę jednak, że wraz z wkraczaniem nowego pokolenia, zupełnie nietkniętego PRL, te działania przyjmą formę priorytetową. Póki co, róbmy wszystko, co jest w naszym zakresie, aby cały ten burdel stał się wreszcie wspomnieniem. ¤
|