|
|
Zawsze wydawało mi się, że stwierdzenie „dobre polskie gry” to paradoks. Nawet po premierze Painkillera czy Xpand Rally ciągle powtarzałem, iż „jedna jaskółka wiosny nie czyni”. Dalej nie jest wyśmienicie, ale chciałbym przedstawić kolejną taką jaskółkę polskiego rynku gier komputerowych. Przed państwem Gorky 02! |
|
Przyznam szczerze, że poprzednia odsłona gry, Gorky Zero: Fabryka Niewolników nie zyskała w moich oczach wielkiego uznania. Była do bólu przeciętna, zawierała w sobie masę maleńkich buraczków, a przede wszystkim – tyle emocji, co gumowa panienka.
Zmiany, zmiany
W drugiej części zmieniło się niemal wszystko – owszem, małe błędy nadal się pojawiają, jednak nie z taką częstotliwością jak w poprzedniej odsłonie, ani nie są tak mocno rażące. Gołym okiem widać, że ludzie z Metropolis Software są co raz lepsi w swojej robocie. Naprawdę rzadką cechą u programistów jest nauka na własnych błędach, ale zespół tworzący Gorky najwyraźniej ją posiadł.
„Jadę, jadę na skuterze, wicher mnie w koszule dmie” |
Swoją przygodę z grą zaczynamy od wiadomości, że na Morzu Barentsa rosyjskiemu okrętowi podwodnemu przydarzył się „mały” wypadek, a co ważniejsze – jego przyczyny są nieznane. Wywiad donosi, że w bazie podwodnej floty naszych wielowiekowych przyjaciół znajduje się Parecki, doktorek znany z poprzedniej odsłony gry, który wsławił się manipulacjami ludzkiego DNA. Jego obecność nie jest raczej zbiegiem okoliczności…
Akta sprawy
Idealną osobą do działania na tym terenie jest agent wywiadu Cole Sullivan, przeżywający obecnie małe problemy alkoholowe, co prezentuje nie tylko intro, ale też uwagi Cole’a podczas gry: burczenie pod nosem tekstów w stylu „Zimno, przydałaby się jakaś wódeczka” jest w Gorky na porządku dziennym. Wróćmy jednak do fabuły – co prawda na pierwszy rzut oka nie jest zbyt oryginalna, jednak dalsze wydarzenia gry temu przeczą. Historia opowiedziana w grze jest interesującą, zakręcona, pełna emocji i nieoczekiwanych zwrotów akcji – coś, co na pierwszy rzut oka jest czarne okazuje się białe i odwrotnie. Żeby nie było – wcale nie przesadzam, scenariusz Gorky jest jednym z najlepszych, jakie widziałem ostatnimi laty. Należy jeszcze wspomnieć, że stopień poznania przyczyn naszej misji zależy od gracza – idąc najprostszą drogą, bez dokładnej penetracji ominiemy ważne notatki w komputerach, nie podsłuchamy rozmów strażników – fabuła może mieć nadal sporo niewiadomych. Za ten element przyznaje autorom ocenę celującą.
Piękna z nich para. |
Rozgrywka podzielona została na 9 misji. Komuś wydaje się, że to mało? Błąd, każda jest długa niczym ostatnie skoki Adama Małysza, można je spokojnie podzielić na dwa, trzy rozdziały. Czas zabawy z grą nie jest więc tak krótki, jak się na pozór wydaje, ale mam wrażenie, że momentami przedłużono go nienaturalnie zawyżając poziom trudności. Dotyczy to tylko pojedynczych sytuacji, ale i tak potrafi mocno zdenerwować.
My name is Sullivan, Cole Sullivan
Spodobało mi się podejście twórców do samego pojęcia „szpieg”. Sullivan to nie Bond i działa bez zwracania na siebie uwagi. Mimo iż autorzy wyposażyli naszego bohatera w pistolet maszynowy, strzelbę oraz karabin snajperski, to najczęściej korzystałem z noża oraz pistoletu z cichą amunicją. Rzeź jest całkowicie nieopłacalna – wrogowie słyszący wystrzały zbiegną się w miejsce hałasu nim Cole zdąży przeładować broń. Strażnikom nie można na pewno zarzucić braku inteligencji – algorytmy SI działają zazwyczaj bezproblemowo – przeciwnicy reagują na dźwięki, widok martwych towarzyszy, otwarte drzwi, choć czasem zdarza się im pilnować pomieszczeń z twarzą zwróconą ku ścianie.
Temu panu już podziękujemy. |
Należy jeszcze zaznaczyć, że są zbyt wyczuleni na naszą obecność, reagują chyba dodatkowym zmysłem, bo otwierają ogień w najmniej spodziewanych momentach. Oddzielna sprawa to zombie – są wolni i jak to zombie nie grzeszą inteligencją. Dysponują jednak sporą wytrzymałością, 4 headshoty na jednego to norma. Muszę jeszcze wspomnieć, że strażnicy – podobnie jak Sullivan – burczą coś pod nosem i często są to teksty rozbrajające, jak np. „też mam 12 lat” z ust strażnika korzystającego z komputera. Humoru i rozmaitych aluzji jest sporo, choć czasem są to żarty nieadekwatne do poziomu gry – Cole Sullivan to nie Austin Powers, panowie. Jednak ogólna ocena gry na tym nie traci.
Gra zmieszana i czasem wstrząśnięta
Na plus autorom można zapisać elementy zręcznościowe – jazdę skuterem śnieżnym oraz ucieczkę pontonem wśród min. Do tego pierwszego wyścigu z czasem mam jednak zastrzeżenia – skuter zachowuje się jak plastikowa zabawka. Na pocieszenie wspomnę, że do pontonu nie można mieć nawet najmniejszych zastrzeżeń.
| |
Zombie wychodzą z ambulatoriów. Jak tu narzekać na służbę zdrowia? |
Zadania, jakie przyjdzie nam wykonać, są przez całą grę raczej podobne, tylko zaserwowane w innej oprawie. Nie przeszkadza to jednak w żaden sposób. Wyłączanie laserów, alarmów, szukanie informacji w komputerach, czy też dojścia do pomieszczeń jest ciekawe i dość często nieliniowe. Często, ale nie zawsze. Obok zadań, które możemy pokonać trzema drogami są też takie, w których musimy podążać jedną, narzuconą przez twórców. W poruszaniu po grze przeszkadza trochę monotonność map – są wielkie, ale i jednorodne – korytarze przypominają często labirynt. Ich ogrom ma także jedną wadę – w przypadku ominięcia ważnego komputera, co wcale nie jest trudne (należy dość dokładnie wycelować w klawiaturę, bez tego PC może wydać się nieaktywny) - musimy wracać spory kawałek czasu, co przy „labiryntowności” map jest niekiedy frustrujące.
Zabawki
Rehabilituje to po części interfejs – intuicyjny i prosty w obsłudze. Sterowanie postacią także nie sprawia najmniejszych problemów, co nie powinno dziwić, gdyż zakres ruchów bohatera jest dość ubogi, szczególnie, gdy spojrzymy na akrobacje Sama Fishera. Sullivan oraz – w dalszej części gry – kobieta zwana Amber, skradają się, biegają, wychylają zza rogów, skaczą. To w zasadzie wszystko, a na dodatek ostatnia umiejętność jest niemal bezużyteczna (w dużej mierze przez swe wykonanie). Bieda, jednak jak widać wystarcza to do zrobienia skradanki, a w trakcie rozgrywki tylko kilka razy odczułem potrzebę dodania kilku ruchów – gra jest tak skonstruowana, że grając z pomysłem nie musimy likwidować wrogów zwisając z sufitu.
Przystojny, prawda? |
W Gorky 02 podobać się może fizyka. Nie jest to na pewno przełom w tej dziedzinie, jednak chyba żadna gra za 20 złociszy nie może pochwalić się takim wykonaniem technicznym. Możemy popychać kartony, beczki oraz w miarę realistycznie je przedziurawiać, a w momentach, gdy braknie amunicji możemy (ba, musimy) wykorzystać butle z gazem i gaśnice – jeden strzał powoduje zadowalający wybuch, połączony z przyjemnie wyglądającym odrzutem ciał znajdujących się w zbyt bliskiej odległości. Trochę gorzej ma się sprawa z resztą otoczenia – destrukcja szyb to pomyłka na całej linii, podobnie jak komputerów – no chyba, że w rosyjskich bazach wykonywane są z tego samego materiału, co czołgi.
Goldeneye
Oprawa audiowizualna stoi na dobrym poziomie. Grafika prezentuje się zadowalająco – ładna, szczegółowa. Zadowala gra świateł – cień i źródła światła mają naprawdę spore znaczenie, szkoda tylko, że nie możemy niszczyć lamp. Trochę gorzej ma się sprawa z animacją postaci. Zazwyczaj jest niezwykle realistyczna, ale zbyt często – jak na poziom reszty gry – zdarzają się buraczki pokroju chodzenia bez poruszania kończynami.
Gorky zawiera także ponadczasowe przesłania. |
Jeśli chodzi o sferę dźwiękową, to na pierwszy rzut oka (a raczej ucha) jest doskonale. Muzyka klimatyczna, dostosowująca się do tempa akcji, znakomicie podkreślająca wydarzenia na ekranie. Gorzej jest gdy spędzimy nad grą kawałek czasu – oprawa audio potrafi wtedy dobić swoją powtarzalnością, po kilku godzinach zabawy główny motyw dźwiękowy jest po prostu nudny i bardziej frustruje, niż pomaga w rozgrywce.
Operacja plastyczna szyi? |
Gorky 02 to naprawdę bardzo dobra gra. Genialna fabuła, bardzo dobre wykonanie od strony technicznej, no i ta cena – 20 złotych za produkt tej klasy, to jak podarek od Świętego Mikołaja. Głównie za ten ostatni czynnik podnoszę ostateczną ocenę gry o pół punktu. Pamiętacie jednak – jeśli wolicie bieg do przodu z karabinem w dłoni i pianą na ustach od bezszelestnego poderżnięcia gardła, to Gorky nie jest grą dla Was. W innym przypadku – grać i czekać na kolejną grę Metropolis Software.
|