Ktoś kiedyś powiedział "żyj i raduj się swą młodością". To brzmi pięknie, ale co to naprawdę znaczy i czy to ogóle ma sens? Tytuł tego tekstu sugeruje część ostatnią. Nie wiem czy to prawda czy nie, faktem jest, że właśnie niedawno uświadomiłem sobie, że przebywam w Australii już bite dwa lata, czeka mnie jeszcze jeden i co potem? Tu powinna nastąpić długa pauza, nastrojowa muzyczka, pierdoły narratora i tego typu bzdety, ale tego wszystkiego nie będzie. Czemu? Hmm to dość proste, wracam do Europy i uważam, że będzie to dobra decyzja co postaram się udowodnić.
W zasadzie problem powstał od samego początku, kiedyś napisałem serię artykułów "Co się stało z naszą klasą?", w których zwracałem uwagę na sens i znaczenie przyjaźni. Tak wiem, że to brzmiało i pewnie nadal brzmi wyjątkowa banalnie, ale tak naprawdę jest. Uświadamiamy sobie brak przyjaciół dopiero z czasem, kiedy ich nie ma wokół nas. Mam na myśli nie tylko to, że czasem pusto, deszczowo i zimno, a my jesteśmy tysiące kilometrów od przyjaciół, i nie mamy z kim chlapnąć piwka, porozmawiać o nowych imprezach, wycieczkach itd. Co istotne kilometry wcale nie są jedyną przeszkoda, bo pewnie czasem mieszkając o parę przystanków tramwajem nie widujecie się ze swoimi starymi kumplami całymi miesiącami, a potem dziwicie się co też oni teraz wyprawiają albo jak wyglądają.
Oczywiście tworzymy tutaj w Australii zgrane paczki znajomych. Pojawia się jednak pewien problem, że tutaj ludzie pracują w tak różnych miejscach, i naprawdę o tak dziwnych godzinach iż czasem widujemy się dosłownie raz na miesiąc. Prawdziwym jednak problem jest myśl, iż ludzi z którymi się wychowywaliśmy, dorastaliśmy, przeżyliśmy wspaniałe chwile i silą rzeczy znamy lepiej, możemy już nigdy nie zobaczyć. Dotyczy to także naszych rodziców. Może "nigdy" to przesada, ale wizyty w kraju raz na dwa lata nie należą przecież do częstych prawda? Do tego jeśli uwzględnimy prawie dwie doby na lot oraz zmęczenie po tym to potem okaże się, że z cztero-tygodniowego urlopu tydzień spędzimy na podróż i na dochodzeniu do siebie po niej, jak to się właśnie przytrafiło jednemu z moich przyjaciół. Dostał z pracy trzy tygodnie urlopu i po powrocie z Polski był wściekły i mówił, ze tylko liczył jak dzień uciekał jeden za drugim w tempie błyskawicznym.

|
Można by rzecz, że pozostając tutaj na miejscu w pewien sposób sprzeniewierzam się własnym ideałom, a szczególnie szanowaniu własnych przyjaciół i ich zaniedbywaniu. Fuck, pewnie znów brzmi to jak jakieś niedzielne kazanko, ale przyjaźń naprawdę trzeba pielęgnować, a wszystko zaczyna się od błahych rzeczy jak powiedzmy odpisywanie na maile, robieniu drobnych przysług itd.
Nikt nie wymaga od nas poświęceń w postaci rzucaniu się na gniazdo karabinów maszynowych aby oszczędzić przyjaciół, to na szczęście mamy z głowy ale po prostu na wspólnym spędzaniu chwil i wysłuchiwaniu jeden drugiego. Nie będę za bardzo przynudzał bo pewnie wszyscy wiecie o czym mówię i też podświadomie czasem czujecie, gdy coś jest nie tak. W jednym z mailów ktoś się mnie zapytał czy coś "urodziło" się z ponownego nawiązania kontaktów z dawnymi znajomymi, bo przypomnę nie widywałem niektórych z nich całe lata, a jednymi danymi były stare "pisemne" adresy z ery przedinternetowej. Odpowiadam więc, jest naprawdę super oprócz jednej osoby, na której jestem tropie, ze wszystkimi pozostałymi ostro koresponduję. To naprawdę ciekawe uczucie korespondować z osobą z którą było się kiedyś bardzo blisko, potem już w ogóle, a teraz się człowiek dowiaduje, że już wyszła za mąż, dzieci i wiecie, pieprzona proza życia z miesiąca na miesiąc, bez ciekawszych perspektyw. A tak dokładnie pamiętam jak kiedyś razem planowaliśmy jakie szczyty zdobędziemy, co osiągniemy co zwiedzimy, ile wina wypijemy, trawy wypalimy. Świat był wtedy taki prosty, kiedy Guns N' Roses oraz Nirvana gościły na imprezach.
Mechanizm rezygnacji z własnych marzeń jest zadziwiająco okrutny i przerażający w swojej prostocie. Najpierw liceum czyli takie życiowe przedszkole, gdzie już wszyscy powoli smakujemy zakazanego owocu w postaci różnego rodzaju używek, seksu i różnych ekstremalnych rzeczy. Potem studia w gruncie rzeczy nie ważne jakie, ja na dziennym prawie świetnie się bawiłem chodź wszyscy mówili, ze prawo to straszny kierunek zupełnie wbrew szeroko pojętemu studenckiemu życiu.
To właśnie na studiach powstają przyjaźnie i miłości na całe życie i jednocześnie najbardziej ambitne plany podboju świata. Tam też poznajemy swoje przyszłe dziewczyny/ żony i tutaj wszystko zaczyna się powoli komplikować. W zasadzie, kiedy jeszcze rodzice nam pomagają wszystko jest ok, z czasem jednak garnuszek się urywa i pora zarobić na własne utrzymanie. Kiedy jeszcze nie daj boże - a to przecież istotny element "prozy życia" - przytrafi się dziecko obojętnie z miłości czy z wypadku, to wszystko idealnie już pasuje do tego pieprzonego schematu. Nikt wtedy nie wybrzydza za wymarzoną pracą tylko chwyta to, co jest pod ręką, i to wszystko, koniec pieśni, można podetrzeć swoimi marzeniami pewne miejsce ciała. Mijają miesiące, lata, a my dalej jesteśmy w kropce, nic się nie rozwijamy, i z przerażeniem patrzymy jak życie ucieka nam przez palce, a my nic z niego nie mamy.

|
"Żyj i raduj się swą młodością" to było moje ulubione motto z ukochanego filmu "Platoon". W którymś z maili w trakcie burzliwej dyskusji z jednym z czytelników w końcu padło sakramentalne pytanie "co można zrobić ". Fuck (ależ przeklinam), szczerze mówiąc nie miałem bladego pojęcia i jestem pewnie ostatnią osobą mogącą udzielać jakikolwiek rad. Zresztą kto tak naprawdę może takie rady udzielać?
Jedno czego jestem pewien i co mogę polecić to - "nie bać się marzyć" i dążyć do ich spełnienia ze wszelkich sił, nie zapominając po drodze o przyziemnych sprawach.
|  |
Jeśli macie okazję pójść na imprezę z przyjaciółmi, idźcie, wypada jakaś fajna wycieczka, koncert, walcie jak w dym. Ludzie aktualnie świat cały czas staje otworem, poznałem tutaj fajnego kumpla, który zwiedził 77 państw, pieszo z góry na dół przeszedł całą Amerykę Południowa. On od zawsze chciał podróżować i właśnie realizuje swoje marzenia.
Nie żebym namawiał do złego - bo dużo pisze o tych imprezach jakbym co najmniej był alkoholikiem (a przecież jednodniowy pobyt na Izbie nie przekreśla czyjegoś życiorysu), bo we wszystkim wypada mieć umiar.
Rok temu umarł jeden z moich przyjaciół. W zasadzie od dziecka ścigał się z kostuchą. Umarł na zawał serca, ale tak się niedawno zastawiałem czy mogą sobie zarzucać lata imprezowania z nim, wycieczek itd. On był raczej wyobcowany ze swojego środowiska, a rodzice chuchali i dmuchali na niego. W szkole był traktowany jako typowy "maminsynek - jedynak" , udało mi się go wciągnąć w światek moich znajomych, ludzi czerpiących życie pełnymi garściami, nie pisze tylko o jakiś ochlajach, bo to byłoby cholerne uproszczenie. Myślałem czy z tego powodu powinno być mi przykro bo możliwe, że być może na skutek właśnie tego, jego zdrowie się mogło pogorszyć. Doszedłem jednak do wniosku, że nie, dzięki nam - jego przyjaciołom - przeżył parę dobrych lat, wspaniałych chwil traktowany na równi z innymi. Był jednym z moich najlepszych przyjaciół, na zawsze pozostanie w mojej pamięci i przez to będzie żył wiecznie. Przysłowiowe "garści" odnoszą się do wszystkiego, rzeczy zwykłych i niezwykłych, nikt nie wymaga abyście w imię przyjaźni wspaniali się na Mount Everest, ale po prostu bądźcie razem i się szanujcie.

|
Skoro poprzynudzałem trochę o zwiedzaniu, to lekko poszerzę ten temat. O tym, że Polska jest w UE to chyba każdy wie, ale mało kto stara się to wykorzystać, a to za sprawą Unii możemy teraz studiować na najlepszych uniwerkach, tańszych i o niebo lepszych niż australijskie collage do których przyjeżdża 90% polskich studentów. Wiem, że ja doceniam to dopiero teraz, ale właśnie wczoraj podczas jednej z imprez jeden z moich australijskich przyjaciół mówił mi "jak ja ci zazdroszczę, że mieszkasz w Europie" i byłą gadka o pięknych zabytkach, piwie, kobietach i wiecie o czym z reguły się rozmawia po 5/ 6 piwie.
Tak mamy się czym pochwalić - powiem więcej, przebywając tutaj, rozmawiając z masą ludzi z najróżniejszych krajów, mogę być dumny z naszej polskiej historii. Nie śmiejcie się, ale mamy wspaniałą historię i pod tym względem nikt nam nie podskoczy. Pytali się mnie ludzie w emaialch "jak Australia zmienia ludzi". Po ponad dwóch latach pobytu na pewno tęskni się silnie i mocno za tym co przed chwilą pisałem: za porządnym piwem. Ale są też pewne negatywne rzeczy. Otóż przy całej mozaice narodowej w Sydney po pewnym czasie zaczyna się odczuwać pewną niechęć do innych.
Nie bierzcie mnie za rasistę, ale spytajcie się każdego ze swoich bliskich, który długo przebywał za granicą, czy zaczyna męczyć ich śmieszny akcent, niemiła czasem obsługa, lenistwo i inne tego typu drobiazgi, które składają się na obraz ludzi z Indii, Pakistanu czy Bangladeszu, bo to o nich mowa. To przykre, ale tak się po prostu dzieje i proszę niech się nie przemądrza ktoś, kto nigdy nie był dłużej za granicą.
W Australii nie przydają się także europejskie "autostopowe" doświadczenia. Właśnie niedawno przyjechał kumpel, który spędził we Francji/ Szwajcarii trzy lata mieszkając na różnych sqotach, jeżdżąc na gapę, generalnie prowadzać życie punka (bo nim jest) w tym dobrym znaczeniu. Tutaj musiał szybko zbastować, tutaj kiedy złapią ciebie kanary (ticket inspectors) to mogą połączyć się z policją, a ta nawet z DIMIA (departament emigracji) i jeśli powiedzmy w tym czasie byłeś nielegalnie to twoja podróż kończy się deportowaniem, co niedawno przydarzyło się jednemu z moich znajomych. Podobnie ze spaniem po dworcach, które nota bene są na noc zamykane.
Generalnie jeśli ktoś nie jest bogaty to musi pracować, aby opłacać bilety i mieszkania. Wiec chcąc nie chcąc mój znajomy szybko został zmuszony do znalezienia pracy i robienia tego wszystkiego co inni. Na częste pytanie o pracę, odpowiadam, gorsza lub lepsza praca jest i każdy w ciągu miesiąca jakąś tam sobie znajduje. O stawki i wszystkie tego typu pierdoły możecie pytać w mailach albo szukajcie na fachowych stronach poświęconych Australii.
Jeśli chcecie tutaj przylecieć w celach edukacyjnych pamiętajcie tylko o jednej regule: wszystkie collage są na maksa gówniane więc proszę nie liczcie, ze czegoś się w nich na serio nauczycie. Oczywiście broń boże nie zniechęcam do przyjazdu jeśli macie okazję i stać was na studia na uniwersytecie walcie śmiało, tylko przedtem sprawdzicie wszystko dokładnie aby nie było rozczarowań. Jedno co mogę wam obiecać to ładną pogodę i dużo fal wartych czekania, o które raczej trudno w Europie.

|
Marzenia, o których napisałem wcześniej ma każdy są one duże i małe, przyziemne i niemal nie do zdobycia, moje jest ciągle w fazie realizacji, choć jestem pewien, że już teraz czeka gdzieś na mnie moje własne marzenie, bezpiecznie zacumowane. Nie bójcie się marzyć i realizujcie je. To moja główna rada, czasem jak w moim przypadku jest się dwa kroki do przodu, jeden do tylu, ale zawsze naprzód i to się chyba liczy. Czasem kiedy zasuwam po piętnaście godzin na dobę myślenie o marzeniach jest kompletnie bez sensu, ale to właśnie przecież one trzymają nas przy życiu i ta nadzieja granicząca z pewnością, że jak śpiewa Gintrowski "coś być musi do cholery zakrętem !". ¤
Sydney 27.08.2004
|