 |
 |
I tak szlachetny czytelniku wraz z Filleganem, wspaniałym, odważnym rycerzem, co zwykł szlachectwo kupcom zaprzedawać, wielkie kłamstwa po ludzie prostym szerzyć i przyjmować rolę inkwizytora o szlachetnym sercu i duszy szukającej prywatnej korzyści, podążamy w odmęty brutalnego prostackiego oszustwa, podłych odmian magii, demonologii i nekromancji, które rycerz ów wykorzystywał, ściągając w swej pysze na siebie gniew Boga, nawet o tym nie wiedząc. |
 |
Fillegan to zwykły rycerzyna co stracił cały swój majątek z błahego powodu – tatuś naszego bohatera chciał szkolić wielbłądy bojowe, na rzecz czego zadłużył się i już to się nie zmieniło. Po śmierci taty – okraszonej przesłaniem nad którym Fillegan wciąż się głęboko zastanawia – nasz bohater opuszcza rodzinne strony w poszukiwaniu szczęścia i przychylności losu. Póki Fillegan miał konia wiodło mu się jako tako, potem koń padł, a rycerz bez konia musiał się odnaleźć w nowej burżuaznej rzeczywistości, gdzie kupcy kupują szlachectwo, inkwizytorzy ścigają herezję, a wszystko to we władzy pieniądza powszedniego.
U naszego bohatera nie ma kłopotów z autoidentyfikacją w tej rzeczywistości: kupców nie cierpi, a jedyne czego chce to odkupić zamek i dać w kość kupcowi który tatusia uczynił biedakiem. A potem... może nawet hodować wielbłądy bojowe? To byłoby satysfakcjonujące! W każdym razie aby tego dokonać nie starczy rycerski honor którego u Fillegana niczym kiełbasy w gardle kundla –czyli za grosz go nie ma - natomiast łakomstwo na pieniądze za które miałby wykupić swoje rodzinne włości przyda się, wiodąc go po różnych życiowych szlakach. Sprawia ono, że zaczyna grzebać po księgach z zakresu kwestii zakazanych i ocierających się o ciemne sztuki. Cała książka to historia o tym jak Fillegan brnie głębiej w to wielkie zło... i nic sobie z tego nie robi, a ciemne moce go z rzadka nawiedzają i go nie dręczą specjalnie. Zero w ogóle dobra i zła w średniowiecznej odmianie. Fillegan jest jakby dzisiejszym mentalnie i kulturowo człowiekiem, bystrym, nieźle wykształconym, który w zaświaty nie wierzy nic a nic.
Książka jest mało spójna, nawet jeśli zaakceptujemy współczesną mentalność głównego bohatera. Mnóstwo w niej krótkich historii przez jakie próbuje przebrnąć Fillegan. Owszem wiążą się one ze sobą, ale i tak pozostaje dojmujące przekonanie że w tym wypadku książka jest pisana bez żadnego motywu przewodniego.
|  |
Tak jakby autor wymyślał wszystko na bieżąco i starał się zapełnić strony jedynie dla przyjemności czytelnika. Początek jest w ogóle kiepski, potem akcja nabiera tempa, przypomina jednakże bezładną mieszaninę mniej lub bardziej wyszukanych gagów, którymi autor smakuje niczym obżartuch z Monty Pythona próbujący za wszelką cenę jadłem się zapchać – czyli w ogóle w sposób mało wyrafinowany i nie zawsze gustowny.
Książka nie zasługuje więc na jakieś wyjątkowo pozytywne oceny. Kolejna pozycja z cyklu: przeczytaj aby się pośmiać. Owszem, jest nawet przyjemnie, a do głównego bohatera idzie się w jakiś sposób przywiązać, ba, nawet ma się ochotę sięgnąć po kolejny tom, gdy ten już wyjdzie na światło dzienne, ale nie jest to pragnienie, które zajmuje jakieś szczególne miejsce w czytelniczej klasyfikacji. Ergo: kolejna przeciętna książka, którą można przeczytać dla zabicia czasu. Coś w sam raz na długą podróż pociągiem czy autobusem. ¤
|