ZalogaG.pl :: Magazyn popkulturalny. M.in. gry komputerowe, muzyka, film i książka.


 r e k l a m a


Gry komputerowe

- Wstępniak by Nataniel
- Coś się kończy, a coś zaczyna

Zapowiedzi
- Armies of Exigo
- Blood Rayne 2
- Deluxe Ski Jumping 3 - betatesty
- Dragon Empires
- Dungeon Lords
- Dungeon Siege 2
- Full Spectrum Warrior
- Mortyr 2
- Myst 4: Revelation
- Pariah
- Quake 4 - prezapowiedź

Recenzje
- Świeże bułeczki
- Colin McRae Rally 04
- Dead Man's Hand
- Doom 3
- Europa Universalis: Mroczne Wieki
- London Racer: World Challenge
- Manhunt
- Painkiller
- Polanie II
- Premier Manager 2003-2004
- Recenzje mini-gierek
- Soldiers: Ludzie Honoru
- TOCA Race Driver 2
- Trackmania - Power Up!
- True Crime Streets of L.A.

Specialite
- Branżoliada
- Championship Manager po sieci

Exclusive
- Wywiad z Rafałem Błachowskim
- Wywiad z twórcą Earth 2160

Picturama
- Blood Rayne 2
- Doom 3
- Ghost Recon 2
- Playboy: The Mansion

Słoik z formaliną
- Championship Manager - opis serii
- Europa Universalis - opis serii




| Piotr "Broos Li" Rafałowicz

Dead Man's Hand (recenzja)


Mamy nowy interaktywny western. Dziecięce marzenia odżywają. W dłoni znów błyszczy złoty colt, zegar wybija samo południe, a pociąg kieruje się prosto do Yumy. I choć tytuł "Dead Man's Hand" (po naszemu: ręka nieboszczyka) wyraźnie wskazuje, że ktoś umarł, to na pewno nie chodzi o śmierć gatunku.

 

Gdzie jesteś, szeryfie Anderson?

 

Skojarzcie Outlaws - klimatyczny western LucasArts w konwencji FPS z zamierzchłego 1997 roku, który, mimo że nie okazał się komercyjnym przebojem, zyskał spore grono wyznawców (w tym niżej podpisanego, który co jakiś czas umawia się na randki z mściwym eks-szeryfem Jamesem Andersonem i jest mu z tym dobrze). A teraz skojarzcie olbrzymią posuchę, jaka nawiedziła poletko interaktywnych westernów, zwłaszcza tych z gatunku FPS (między rokiem 1997, a czasami obecnymi ukazał się tylko jeden tytuł tego typu - Western Outlaw) i zacznijcie płakać. Nie, stop. Nie ma potrzeby płakać. Ktoś pospieszył z niespodziewaną odsieczą. Wprawdzie nie jest to szlachetny kowboj ze lśniącą gwiazdą wpiętą w klapę, a "jedynie" grupa zapaleńców występująca pod przydomkiem Human Head Studios (ich najbardziej znane dzieła to Rune i Blair Witch vol. 2: Coffin Rock), ale ostatecznie co za różnica. Ważne, że gatunek FPS wzbogacił się o kolejnego twardziela rodem z Dzikiego Zachodu, a imię jego El Tejon.

 

Swarliwa Dziewiątka

 

"Dziewiątka" (The Nine). Ta nazwa nie przechodziła przez gardła stróżów prawa ze stoickim spokojem. Wymawiano ją z trwogą i z żądzą pomsty cedzoną szeptem przez zaciśnięte zęby, bo "Dziewiątka" to zgraja gotowych na wszystko typów spod ciemnej gwiazdy, dla których zabicie niewinnego człowieka za garść dolarów to czynność szalenie normalna. Członkiem tej bandy był Diego "El Tejon" Pierce - przysadzisty Meksykanin, który w trakcie jednej z krwawych akcji "Dziewiątki" odmówił wykonania wyroku śmierci na niewinnym. Zdegustowani jego litością kompani pozostawili rannego Diego na pastwę zbliżających się stróżów prawa. Zamknięty w ciasnej celi, oczekując na jedyną słuszną karę, El Tejon tak naprawdę myślał tylko o jednym - jak wydostać się stąd i odpłacić policzek byłym kolegom po fachu. A okazja ku temu nadarzyła się wraz z nadejściem rewolty, która skruszyła więzienne mury, pozwalając na powrót cieszyć się błogą wolnością. I rozpoczęciem aktu zemsty na zdradzieckich kompanach...

 

Dead Man's Hand

 

Po prostu Dziki Zachód

 

Tak, zemsta. To jedyny (i w świetle moralnym niezbyt zaszczytny) powód, dla którego gracz będzie zmuszony przemierzyć lasy, prerie, miasteczka, kopalnie, stację kolejową, cmentarz, przeszywający dreszczem fort zamieszkały przez żołnierzy-kanibali, tartak, statek parowy czy przyciasny przybytek rozkoszy, uganiając się za zasługującymi na śmierć bandziorami, bossami i sub-bossami. Dlatego "Dead Man's Hand" wcale nie jest rodzynkiem, jeśli chodzi o soczystość fabuły czy też sposób prowadzenia rozgrywki, jego oryginalność wyznacza prosty i klarowny klimat Dzikiego Zachodu, nakreślony przez szopy i domostwa zbite ze zmurszałych desek, wskaźnik energii ukazany jako talia kart, wyłaniających się zewsząd twardzieli w pożółkłych kapeluszach oraz przez ściśle kowbojski arsenał (colt, winchester, laski dynamitu - ogółem mamy 11 typów broni: nóż, 3 rewolwery, 3 karabiny, 3 strzelby, dynamit, przy czym podczas jednej misji mogą być używane tylko 3 wybrane jednostki broni palnej), jaki El Tejon otrzymał w schedzie od chłopców z Human Head Studios. "Dead Man's Hand" ze swoją szaro-burą grafiką i mało inteligentnymi przeciwnikami działającymi według ściśle określonego schematu biegnij-i-spróbuj-zabić, nie wzniesie Twoich zmysłów na siódmy poziom rozkoszy, ale pytanie brzmi czy tego właśnie oczekiwaliby nabywcy tej gry? Bo Dziki Zachód, jaki znamy z ekranu TV czy opowieści Karola May'a to wcale nie była ostoja piękna i wstrzemięźliwości, ojczyzna wymoczków z wysokim IQ, po których należałoby spodziewać się racjonalnego działania. Nasz Dziki Zachód, ten Dziki Zachód, który kochamy, to właśnie ponure barwy, błysk colta w samo południe oraz dziesiątki bezsensownych śmierci za oszustwa przy partyjce pokera. Oczywiście, nikt nie pogniewałby się za oddziały kowbojów czyszących pomieszczenia wężykiem jak jacyś cholerni chłopcy z Rainbow Six, za konny szturm u boku Indian na ufortyfikowane miasteczko czy za rewolwerowców wyzywających El Tejona na honorowy pojedynek przy milknącym dźwięku pozytywki, lecz skoro dostaliśmy tylko tyle, czy wypada prosić o więcej? Wypada. Za równowartość 20 dolarów, za które sprzedawana jest gra, jak najbardziej wypada.

 

Dead Man's Hand

 

PC jak XBOX

 

Świat El Tejona to świat żywcem wyjęty z konsol nowej generacji (gra była jednocześnie robiona na PC i Xboxa). Za dekapitację przeciwnika przyznawane są punkty, za zdemolowanie interaktywnych ozdobników (żyrandole, wazony, okna butelki, obrazy na ścianach, itp.) również przyznawane są punkty, a za nieprzerwaną dekapitację połączoną z demolką przyznawane są już całe masy punktów. Z tą samą konsolową bezwzględnością, jaka zamieniła typową strzelaninę FPS w coś w rodzaju jednorękiego bandyty, Dead Man's Hand pozbawiono także możliwości zapisu stanu gry w dowolnym momencie,  tak bardzo przecież ułatwiającego życie zapracowanym ludkom, nie mającym czasu na dłuższe sesje przed ekranem monitora. Choć z jednej strony to rozumiem - gra jest tak niesamowicie krótka (naliczyłem coś około 20 niezbyt rozwiniętych poziomów), że save stałby się tylko gwoździem do trumny dla działu marketingu Atari (oficjalny wydawca Dead Man's Hand). Bossowie, jakim El Tejon trzepie skórę, też mają zasadniczą konsolową przywarę - ich energię wizualizuje stary i niemodny od dawien dawna w pecetowych grach pasek energii. Czy to jednak tak naprawdę jest wada? Raczej typowa zagrywka poniżej wafla, jaką często gęsto serwują konsolowi twórcy gier, by uświadomić, że realizm w grach to ciągle jeszcze największa bzdura XXI-wieku.   

 

Dead Man's Hand

Dead Mans Hand
Dead Mans Hand

 

Uwaga na głowy

 

Ku uciesze wandali zmodyfikowany silnik Unreala (stąd niezła, aczkolwiek nie wyskakująca ponad dzisiejszą średnią, grafika) na którym zmajstrowano Dead Man's Hand, wzbogacono o parę cieszących duszę technologii, w tym słynny system szmacianej lalki odpowiadający za intensywne podrygi trafianych nawet uncją amunicji oponentów (hurra, można zestrzeliwać kapelusze z głów!). Bodajże po raz pierwszy od czasów Red Faction, gatunek FPS doczekał się kolejnego przełomu - interaktywnych elementów otoczenia, które, o ile dobrze wykorzystane, mogą przyczynić się do efektownych zejść naszych przeciwników. Wyobraźnia sama podsuwa rozwiązania - czy nie łatwiej zestrzelić słupy podtrzymujące prowizoryczny balkon i zwalić w ten sposób stojącego na nim kolesia, niż wywalić pół magazynka w jego niezbyt szeroki tułów? Albo popchnąć ciężki wóz, żeby załatwić kilku kolejnych? Lub zestrzelić wiszącą u powały ciężką belkę, by ta dokonała za nas reszty? A takich sposobności jest tu mnóstwo. I niebywale pomocne w kreowaniu tych sposobności stają się porozstawiane gdzieniegdzie stacjonarne karabiny maszynowe oraz armaty. Niestety, liniowość programu i narzucona odgórnie ścieżka wędrówki (lokacje pełne są niewidzialnych barier, np. paranoicznie niewielkich ogrodzeń czy krzewów, które uniemożliwiają przedostanie się dalej), takie dodatkowe atrakcje zapewniają tylko w tych miejscach, w których chcieli je widzieć twórcy gry - to w końcu ciągle jeszcze jedynie gra, a nie już rzeczywistość.

 

Ręka nieboszczyka Billa

 

Dla uatrakcyjnienia i tak niezgorszej, choć na dłuższą metę mało porywającej, rozgrywki, autorzy gry przewidzieli parę niespodzianek. Przede wszystkim każdy etap rozpoczyna się od szybkiej partyjki w pokera, dzięki której można wygrać spore zasoby amunicji i energii (oczywiście najbardziej punktowana jest tytułowa wziątka Dead Man's Hand, ciesząca się złą sławą od czasów podstępnej śmierci "Dzikiego Billa" Hickoka, zabitego podczas gry w pokera z identyczną wziątką w ręku). Ponadto część etapów spędza się na grzbiecie konia (grający nie ma wpływu na model jazdy), a krótką chwilę także w kopalnianym wagoniku szybującym na spotkanie z wrogą czeredą. Dla upartych dorzucono jeszcze trzy bonusowe etapy (wspomniana zadyma z kanibalami, to jeden z nich) i parę zapożyczeń z Outlaws (np. etap przeganiający El Tejona przez cały pociąg). Oprawa audio-wizualna prezentuje się nienajgorzej, chociaż daleko jej do przełomów i rewolucji. To kolejne "nie mam się do czego przyczepić" - mroczne, klimatyczne tonacje, dobrze przemyślane, szczegółowe lokacje (największy mankament to wspomniane niewidzialne bariery), na każdym kroku westernowy rozmach i korelacje z filmowymi przebojami gatunku. Aktowi zemsty El Tejona towarzyszy kilka klimatycznych melodii a'la spaghetti western, chociaż tym chwytającym za serce utworom z Outlaws nie dorastają nawet do pięt. Za to zupełnym nieporozumieniem okazują się filmowe wstawki na silniku gry, stylizowane na czarno-biały, puszczany z szumiącej taśmy seans - są nudne i poza ćwierć inteligentnymi docinkami El Tejona dla bossów, nie mają w sobie nic atrakcyjnego. Nie to co emocjonujące przerywniki w Outlaws.

 

Dead Man's Hand

 

Multi-kowboj

 

Twórcy Dead Man's Hand najwyraźniej sami żywili pewne obawy co do długiej żywotności "Dead Man's Hand" i w ramach rekompensaty (lub może z obywatelskiego obowiązku, przecież nawet monopolistów obowiązują pewne standardy) dorzucili tryb gry wieloosobowej (przez LAN i internet). Program sam wyszukuje aktywne serwery i podłączenie się do nich to tylko kwestia dwóch czy trzech kliknięć myszką, niczego więcej. Na nieszczęście tak prosto jest tylko w teorii, gdyż na większą część serwerów można zalogować się dopiero po zainstalowaniu odpowiedniego patcha (jest dostępny w dwóch wersjach: amerykańskiej i europejskiej), a tego brak na oficjalnej witrynie gry. Jeśli jednak przebrniemy już przez żmudny proces poszukiwań patcha w sieci (m.in. dodaje kilka nowych map, poprawia wygląd tekstur i zapobiega "gubieniu" graczy przy przenoszeniu się na nową mapę) lub po prostu zdecydujemy się na zabawę na którymś z "niezałatanych" serwerów (inną alternatywą jest postawienie własnego serwera i odczekanie aż do zabawy przyłączą się inni), czeka na nas kilka poprawnie zrealizowanych trybów: deathmatch, team deathmatch i bounty (polowanie na wyskakujące zewsząd boty - wygrywa ten kto zestrzeli najwięcej). Największą bolączką gry w sieci jest bardzo zdawkowa liczba graczy, która może jednocześnie toczyć ze sobą boje (maksymalnie ośmiu). Multiplayer z "Dead Man's Hand" nie serwuje nic specjalnego, ale pozwala spędzić kilka fajnych chwil na eksterminacji ludzi z przeróżnych zakątków świata (big greetings dla Capt. Cojones z Estonii).

 

Słońce zachodzi, colt wciąż lśni

 

Czy, biorąc pod uwagę mocno przeciętny charakter produktu, warto sięgnąć po Dead Man's Hand? Z pewnością tak, ale tylko jeśli przed laty zagrywałeś się w Outlaws i dażysz sentymentem Dziki Zachód oraz całą tą zadymiarską otoczkę, jaką ze sobą niósł. Nie ulega wątpliwości, że nowa gra z Human Head Studios dostarcza sporo pozytywnych, mocno kozackich wrażeń i jeżeli nie jesteś maniakiem innowacji gatunku, a lubisz pograć w niezobowiązujące, poprawnie, acz bez polotu, zrealizowane strzelaniny, to jest to coś dla Ciebie. Nie wiem jak będzie kształtowała się cena tej gry na polskim rynku (na zachodzie można ją nabyć za około 20 dolarów), ale jeśli dystrybutor podejdzie do tematu rozsądnie i nie wywinduje jej ponad 60 zł, można będzie śmiało uderzać. W przerwy pomiędzy kolejnymi rundkami w stary (ale ciągle niezwykle jary) Outlaws, Dead Man's Hand wpasowuje się znakomicie. I tylko czasem robi się żal nie do końca wykorzystanego potencjału...

 


Ocena: 7/10
Rodzaj gry: Gry akcji - First-Person Shooter
Producent: Human Head Studios
Internet: http://www.dmhgame.com/






Załoga G poleca!


Nawigator Mapa Polski
Nawigator Mapa Polski
Już nie musisz rozwijać przed sobą ogromnej papierowej mapy Polski i żmudnie wyznaczać trasę swojego przejazdu. Teraz wystarczy ...
Soldiers: Ludzie Honoru
Soldiers: Ludzie Honoru
Na punkcie Soldiers: Ludzie Honoru miałem kompletnego świra grubo przed premierą. Ta gra w zapowiedziach jawiła się jako ...
Wywiad z twórcą Earth 2160
Wywiad z twórcą Earth 2160
Earth 2160 - polska gra, która ma szansę stać się światowym hiciorem. Chcecie się dowiedzieć czegoś o niej ...

Załoga G działa na serwerze firmy PRX.
» dowiedz się więcej o firmie PRX.pl
2004 © Copyright ZalogaG.pl. All rights reserved.
Prenumerata  |  Redakcja ZG  |  Reklama  |  Rekrutacja